.

.

sobota, 15 lutego 2014

Sentymentalnie.

Miałam kiedyś w swoim życiu osobę, która mnie naprawdę znała. Zdarzyło się to raz, przynajmniej według tego, co ja rozumiem przez słowo "znać". Nie mam niestety na myśli tego, że otworzyłam się przed nią, a przynajmniej nie świadomie i nie z własnej woli. Znała mnie jeszcze zanim zaczęłam się chować. Kiedy jeszcze byłabym w stanie określić, która zmiana w tym kim jestem jest realna, a która jest czystą fikcją. Która z fikcji przesiąkła mnie na wylot. I nawet wtedy to ona oceniłaby to trafniej.

Znała mnie. Czego w tamtym momencie nie mogłam powiedzieć o samej sobie. Więc wiele razy prosiłam, żeby pomogła mi zrozumieć. Za każdym razem dostawałam w odpowiedzi jedne i te same frazy:

Jesteś mądra i masz dobre serce, 
ale nie chcesz o tym pamiętać. 
Wymyślasz sama sobie zasady tylko po to, 
żeby je łamać i poczuć wolność.
Paradoksalnie właśnie tym się zniewalasz.

Ona zniknęła.
Ale faktem, że kiedyś była, czy nawet bywała, wyświadczyła mi przysługę. Wręcz bluźnię określając to w tak banalny sposób. Ta osoba którą kiedyś była sprawiła, że ja stałam się taką jaką jestem teraz. Że jestem świadomą istotą żyjąca w świecie który sama wokół siebie zbudowała takim, jakim chciała go mieć. Że jestem świadoma które z zasad istnieją naprawdę, a które stworzyłam w swojej podświadomości. Które sprawią, że poczuje się wolna przez moment, a które uszczęśliwią na dłuższą metę. 

Dzięki Tobie rozumiem, że nie należy łamać własnych zasad.
Bo inaczej jaki sens je tworzyć?
Skoro wolność polega właśnie na dowolności w ich doborze.
Rozumiem, że bycie 'dobrym' człowiekiem nie jest do końca takie złe.
I że przed wypiciem należy sprawdzać datę ważności mleka w cudzej lodówce.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz